- Życzenia na Nowy Rok
- 'Pierwsze Klubowe Spotkanie Zimowe
- Czerwcowa wizyta Szwedów
- Już jest Stowarzyszenie SAAB-GT Classic
- Krakowska Noc Muzeów 2013
- Leopolis Grand Prix 2013 - relacja
- Mail od Matsa Lenngrena
- Muzealne rajdowanie
- Saabami w świat – wyprawa na Saab Festival 2013
- Saab GT-Classic w Mieście Łodzi
- Stowarzyszenie Saab GT Classic
- Szwecja. Trollhattan. Saab Festival 2013
- Tadeusza SAABy
- 60 lecie rozpoczęcia produkcji SAABa
- Relacja ze startu Rajdu Monte Carlo Historique
- 26th International SAAB Club Meeting 2008 Latvia
- Första Riksträffen av Veteransaabar, Krosinko 8-10 maj
- Automobilista nr 111. Pierwszy Krajowy Zjazd Zabytkowych Saabów, Krosinko 8-10 maja
- Fabryczka 2010
- Młody Technik 1974r.
- Od samolotu do samochodu
- Pamięci Joanny Lidii Brodnickiej
- Rygas Motomuzejs
- Saabem do ślubu
- Moje Saaby
- Festiwal Saaba 2007
- 50 rocznica zwycięstwa Erica Carlssona w RMC
- A letter to Saab Clubs
- Automobilista 05/2010
- Galeria Targi Sztuki
- Historia szwedzkiego przemysłu motoryzacyjnego
- III Zjazd Zabytkowych Saabów, Mosina 2012
- III Zjazd Zabytkowych Saabów w Mosinie
- Krotki nos, długi nos
- Książka "Saab" D. Kamiński
- Księga gości wystawy
- Ljungbyhed 2006
- Moje Trollhattan 2007 (My Trollhattan 2007)
- Mosina 2012
- Muzeum Saaba odkupione
- Ryglice 2009 - relacja Krzysztofa
- Rynek samochodów zabytkowych w Niemczech
- Saab (Översättning från polska)
- SAAB-bilar i Mosina
- Saab 9-3 Turbo X
- Saab Art That Is Simply Amazing-Marek Maest
- Saabem z Kazimierza do Gdańska
- Saab maniac
- Saab po japońsku
- Saab w Wołominie
- Samochody Leszka (Leszek's cars)
- Stara miłość nie rdzewieje
- Szlakami i bezdrożami wielkopolskiej przyrody
- Upadek Muzeum Saaba w Trollhatan
- Vikingen
- W kuchni i w salonie (Wizyta u Erika Carlssona)
- Wyprawa do Szwecji 2006
- Wywiad z Martinem Sailerem
- Zamknięcie wystawy w Wołominie
- Zaproszenie - III Zjazd Zabytkowych Saabów w Mosinie
- Z cyklu: w koszulkach z Mosiny dookoła świata. Dziś: Michigan
Tadeusza SAABy
admin, Pon, 2013-05-20 00:34
najnowsze
SAABa miałem w głowie od młodzieńczych lat. W żyłach mojego taty i mojego stryja płynęło sporo benzyny, zostałem więc genetycznie obciążony poważnym „bzikiem” motoryzacyjnym (mama twierdziła, że pozbierałem z obu). SAAB był przedmiotem wielu rozmów dwóch braci Kwiatków, ba, obiektem westchnień i marzeń. Obaj jeździli niezłymi jak na tamte czasy samochodami (i motocyklami), ale też obaj wspólnie stwierdzali, że gdzie tam im do SAABa. Artur, mój stryj, posługujący się z olbrzymim wdziękiem językiem weterynarza z pięknie połamanym „r” mawiał, że „kiedyś, kurcze (no może nie cytuję dokładnie) musi SAABa mieć”. Artykuł z Motoru „Szwedzki SAAB, król dwusuwów” został przestudiowany przez wszystkich, ja znałem go na pamięć. Do dziś pamiętam, szkoda, że go gdzieś posiałem..
Oczywiście rozmawiałem z tatą nie tylko o samochodach. W jednej z bardzo poważnych rozmów na temat czasu, w którym żyjemy, komuny, braku normalności, wolności, spytałem ojca, który był prawdziwym „przedwojennym” farmaceutą, co by było, gdybyśmy żyli w normalnym kraju. Pamiętam jego zadumę i spojrzenie. Odpowiedział mi po dobrej chwili: Jeździłbyś SAABem. Ta krótka odpowiedź (tato nie był wylewny) zawierała wszystko. I jego niespełnione marzenia (nie tylko przecież dotyczące SAABa), i – jak to zrozumiałem - nadzieję, że może ja kiedyś będę żyć w normalnym kraju, w którym marzenia mogą się spełniać. Zapamiętałem tę rozmowę.
Pasja i niezły (wtedy) temperament musiały zaowocować zainteresowaniem rajdami. W początkach pomógł mi ojciec, przygodę z rajdami zacząłem jego Wartburgiem. Później kupił mi Syrenę (lubił Wartburga). Dwusuwy! A z tyłu głowy zawsze był wymarzony, nierealny do zdobycia SAAB. Studiowałem wyniki rajdów, jeździłem do Krakowa na Rajd Polski. Erik Carlsson, Pat Moss, SAABy.
Pierwszy raz poprowadziłem SAABa w 1966 roku, po ulicach Krakowa. Był to samochód wujka mojej koleżanki, który pracował w Szwecji i właśnie SAABa ze swoich saksów przywiózł. Biały, 1964 rok, czterobiegowy. No właśnie taki. Wtedy zakochałem się na śmierć. W SAABie oczywiście. Facet mnie polubił, więc często jeździłem z nim jako kierowca (był bardzo towarzyski), niestety koleżanka przestała mnie lubić, gdy wyszło na jaw, gdzie tak naprawdę ulokowałem uczucia. I tak się skończyły moje pierwsze kontakty z SAABem.
O mały włos nie stałem się posiadaczem czerwonego dwusuwa z długim noskiem w 1975 roku. Byłem pod wrażeniem Rajdu Polskiego (to chyba był Bo „Ploppen”, szybki jak diabli) kiedy jechałem na giełdę we Wrocławiu po „malucha”. Jest SAAB! Oczy mi się zaświeciły. Cena – jak nowy maluch. Jazda próbna – bajka. Chcę go mieć! Usłyszałem kategoryczny sprzeciw żony, pamiętającej kłopoty z Syreną (jak Gienek prawie 40 lat później). Wróciłem żółtym maluchem zielony z zazdrości, że ktoś tego SAABa będzie miał przecież.
Po pięciu latach przepracowanych jako inżynier metalurg w Legnicy wróciłem w rodzinne strony i zacząłem robić to, co naprawdę mnie pochłaniało. Samochody, samochody, samochody. SAAB był ciągle nierealnym marzeniem, wiec przelałem swoje uczucia na Fiata. Fiat 128 SL, 3P, Limuzyna - piękne, rasowe auta. Dzięki tej fascynacji poznałem Gienka. On przywiózł w 1981 roku z Niemiec najpierw SL-a, później 3P, ja natomiast miałem niebieskie 3P. Spotkanie, rozmowa, spotkanie, wymiana uwag, spotkanie. Tak wylądowałem pierwszy raz w sławnej Kańczudze u braci Wilków i tak w Kańczugę wrosłem. Fiatów 128 w różnych wersjach mieliśmy naprawdę dużo! Często jednak mówiłem o SAABie. Ale Gienek, ku mojemu rozczarowaniu, nie podzielał mojego zachwytu tą marką. Zresztą SAABów w Polsce nie było, one były tylko w mojej głowie.
Po wielu latach, w 2002 roku, życie zażądało ode mnie nowego pomysłu. Musiał być optymistyczny. Przypomniałem sobie słowa mojego taty: SAAB! Dorota, moja córka, też przypomniała sobie moje dawne marzenia. Znalazła w Monachium SAABa 96 V4 z 80 roku. Patrz co mam – powiedziała przywożąc mi wydruk z Mobile.de Kupujesz, prawda? Nie byłem wtedy w dobrej formie, ale co miałem jej odpowiedzieć? Pojechałem, kupiłem, wróciłem bez najmniejszych problemów technicznych, w lutym, przez nieodśnieżoną Słowację , w cieplutkim, mimo dużego mrozu SAABie z 1980 roku z podgrzewanymi fotelami! Ale to jest cudowne auto – myślałem czując się już całkiem bezpiecznie na polskich drogach. Przyjechałem w nocy. Pod domem czekał Gienek. Pooglądał, spytał się jak mi się jechało i niby nic, jak to Gienek, ale w jego oczach zobaczyłem błysk. Byłem zadowolony, coś się zaczęło dziać. Tylko ten kolor... Gienek ze Staszkiem zrobili „swoje” przy aucie, wyglądało świetnie. Ale coś mnie kusiło, żeby go zmienić. Kolor... Minął miesiąc i znowu Dorota: wiesz, teraz znalazłam auto! Piękne, mały przebieg, pierwszy właściciel, Jedziesz do Szwecji! Do Szwecji? Jak to zrobić? To nie takie proste. Wszyscy wiedzieli wtedy jak się kupuje auta w Niemczech, w Belgii, we Francji. Ale w Szwecji? Jakie dokumenty, jakie tablice, co z ubezpieczeniem, jakie formalności, jak z promem? To był 2002 rok! Sprawdziłem, co mogłem. Uprzejmy (nigdy nie zdarzyło się inaczej, jak się później przekonałem ) Szwed sprawdził też. Konieczne było olbrzymie zaufanie z jego strony – wszak wyjazd na szwedzkich tablicach i komplet dokumentów w moim ręku. Pojechałem, popłynąłem. Jak się później okazało, również w przenośni. Szwecja mnie na zawsze urzekła. Auto zachwyciło mnie. Urocza dyskusja o cenie również. Poczułem się bardzo szczęśliwy. Teraz realizują się marzenia, nie tylko moje. Kolacja ze Szwedem, hotel, finał transakcji jutro. Ranne spotkanie, pieniądze i… tutaj się zaczęły kłopoty. Poprosiłem o spisanie umowy. Szwed był zdziwiony. Jaka umowa, skoro w dokumencie rejestracyjnym, który jest przechowywany w domu (kartka formatu A3) jest i jego i mój podpis. Napisałem po angielsku, podpisaliśmy. Spytałem o dowód rejestracyjny. Jaki dowód? – spytał. Wyobrażałem sobie, że powinien to być mały dokument, łatwy do schowania w portfelu, potrzebny w razie kontroli. Zupełnie mnie nie rozumiał. Spytałem: a co pokazujesz policji w przypadku kontroli? Jak to co, odpowiedział, prawo jazdy! Pot zlał mi twarz. Ale się popisałem. A teraz ubezpieczenie. Odpowiada, że auto jest ubezpieczone. No, ale jakiś papier, jakiś dokument? Wyjął dużą kartkę, która jest potrzebna przy opisaniu szkody (prawy, lewy bok, przód, itd.). Nieśmiało powiedziałem, że chodzi mi o dokument potwierdzający fakt ubezpieczenia. Zdziwiony, lekko poirytowany odpowiedział mi: jak mógłbym jeździć, gdyby auto nie było ubezpieczone? No tak. To przecież takie proste! Byłem pierwszy raz w Sztokholmie, pierwszy raz jechałem szwedzkimi drogami. Krótko, bo tylko do Nynashamn, ale wiedziałem że pragnę tutaj wrócić. Że muszę tutaj wrócić. Że to jest pierwszy SAAB ze Szwecji, ale będzie ich więcej. Na promie wszyscy podziwiali mojego SAABa. Szwedzi też. Bałem się odprawy celnej w Gdańsku, nie byłem pewien, czy mam wszystkie potrzebne dokumenty. Kto to wtedy wiedział. Odprawa przeszła gładko, celnik też zachwycił się autem, a rozmowy na temat SAABa spowodowały to, że sympatycznie się zapamiętaliśmy i później każdy sprowadzany SAAB cieszył się wielką sympatią i pomocą.
Z pierwszej wyprawy przywiozłem pierwszy magazyn Classic Motor. Ogłoszenia! Znowu znalazłem auto. Kupiłem. Tak się wszystko zaczęło. Trzecie, czwarte, piąte auto. Poznawałem szwedzkich fanów klasycznego SAABa, oni poznawali mnie. Rozchodziła się wiadomość wśród kręgu szwedzkich miłośników klasycznego SAABa, ze jest taki Polak, Tadeusz, który kupuje auta, a co najważniejsze, że jestem solidny. Zaczęła się też rozchodzić wieść o Kańczudze. Po rozmowach z Gienkiem, który zaszczepił się miłością do SAABa namówiłem Teda Stockhausa do restauracji auta w Kańczudze. Dzięki Tedowi poznałem Torbjorna Karlssona. Kupując od Teda auto w Gavle poprosiłem go o telefon do Szweda, który ogłosił samochód w Classic Motor. Był tam tylko opis, bez zdjęcia, po szwedzku. Umówiliśmy się na stacji benzynowej pod Maersta, późno w nocy, bo odległość była spora. Torbjorn czekał na mnie wykazując absolutny spokój, ja w nerwach, bo nie mogłem trafić, bo spóźniony. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że Tobbe jest uosobieniem spokoju. Umowę pisaliśmy siedząc na workach węgla drzewnego pod stacją Statoil. Tak kupiłem drugie auto tego samego dnia, jak teraz zawieźć obydwa do odległego o ponad 100 km Nynashamn? Tobbe nie widział w tym problemu. Siadł w auto i spytał mnie tylko, czy przywiozę go z powrotem do domu. Z tej wyprawy przywiozłem trzy auta. Szwedzka celniczka powitała mnie : „a to ty i twoje SAABy! Panowie, pomóżcie mu przepchać te auta pod prom”. Poczułem się jak w domu. Niedługo później poznałem Fredrika. Ogłosił auto na stronie internetowej. Zadzwoniłem, przedstawiłem się: Tadeusz, z Polski. Fredrik natychmiast zareagował: „wiem, kupiłeś auto od Torbjorna. Moje auto nie jest takie dobre, ale jeśli chcesz, możemy porozmawiać o cenie”. Zaczęła się długa rozmowa o Polsce, o SAABach, o Kańczudze. Poczułem się znakomicie.
Z uporem maniaka powtarzałem Gienkowi ze chcę przywieźć dwusuwowego SAABa. Gienek mnie jednak, z podobnym uporem studził, twierdząc, że „Syrenka” nie jest mu potrzebna na podwórku. Wiesz, mówił, będziesz miał zawsze brudne ręce, to przeguby, to wał, to świece, to pompa. Jak Syrenka. Uparłem się jednak i postanowiłem postawić na swoim, mimo wyraźnej dezaprobaty Gienka. Auto znalazł mi Fredrik (a miałem spore wymagania, ze względu na małą wiedzę wtedy jeszcze o dwusuwach – cztery biegi, trzy gaźniki, krótki nosek, itd.). Kupiliśmy, ale całą noc przepracowaliśmy w garażu. Auto było tanie, ale też i nienajlepsze. Mimo wszystko Torbjorn, który przyjechał żeby spotkać się ze mną pokiwał z uznaniem głową i ze swoim stoickim spokojem powiedział: noooo, teraz masz prawdziwego SAABa.. Przyjechałem do Łańcuta w nocy. Na skrzyżowaniu do Kańczugi czekał na mnie Gienek. Zobaczył auto, usłyszał „muzykę” wydechu i… takich emocji jeszcze u niego nie widziałem. To był taniec radości wokół auta przeplatany okrzykami: jaki piękny, jaki piękny. Nie miałem zamiaru ukrywać satysfakcji.
Następne wyjazdy do Szwecji przynosiły nowe kontakty. Poznawałem kolejnych szwedzkich fanatyków SAABa. Rodziły się nowe znajomości, nowe przyjaźnie. „Podwórko” w Kańczudze zapełniało się samochodami, zyskiwało sławę, zarówno w Polsce, jak i w Szwecji. Fredrik nazywał garaż w Kańczudze „SAAB mekka”, dla polskich miłośników SAABa „podwórko” było rajem. Ten raj przyciągał wspaniałych ludzi, zafascynowanych podobnie jak my szwedzkim klasykiem. Jest coś magicznego w tym aucie – wybierają go ludzie wyjątkowi (potwierdza to piękna opinia o SAABie wyrażona przez Jeremy’ego Clarksona). Tak poznaliśmy Darka, Marka, Leszka, Krzysztofa Rozenblata, Krzysztofa Cybulskiego, Huberta, Jacka i tak powstawał klub pasjonatów klasycznego SAABa. Nazwa klubu zawierała inicjały imion, Gienka i mojego, kojarzące się wprost z kultową wersją SAABa GT.
Renomę warsztatu wśród klientów szwedzkich budował Fredrik, szwedzki „guru” SAABa. Niezapomniane dla nas będą dwa obrazy: jeden to pierwszy przyjazd do Kańczugi Fredrika i Petera Svenssona z drogimi SAABami Sport do restauracji (niepewność, niepokój, czy aby wszystko będzie dobrze, czy na pewno można tak drogie auta zostawić tak daleko od szwedzkiego domu, mnóstwo pytań o technologię) i drugi – ich radość po przyjeździe po odbiór gotowych samochodów. Fredrik krzyczał wręcz przez telefon do swojej życiowej partnerki: Gerda! Ja mam nowe auto!!! To był decydujący moment dla kańczudzkiego warsztatu. Zdobyliśmy absolutne zaufanie. Wieść o jakości i solidności rozeszła się po Szwecji bardzo szybko, odrestaurowane auta stanowiły najlepszą reklamę. Klienci zaczęli dopytywać Fredrika o szczegóły, o możliwości, on umawiał, kontaktował ich z nami, rekomendował. Klientów przybywało, mimo że Kańczuga była dla Szwedów tak daleko. Podróż promem, podróż przez całą Polskę (dla niektórych było to niesamowite przeżycie. Olbrzymi ruch, wąskie drogi, wyprzedzanie na trzeciego – niewyobrażalne dla poukładanych, przestrzegających wszystkich przepisów prawa Szwedów). Niektórzy klienci nie decydowali się na podróż do Kańczugi. Wysyłali samochody promem do Gdańska. Z promu odbierał je Darek. Nie tylko zresztą te, które były wysyłane do restauracji. Również samochody kupione przez nas, lub przez naszych znajomych. Darek perfekcyjnie organizował transport lub po prostu wsiadał w samochód i wiózł go na kołach przez całą Polskę do Kańczugi. Tak zrodził się sławny w kręgu miłośników SAABa „przyczółek północny”, przez który przeszły dziesiątki samochodów. Wysyłający auta promem powierzali nam swoje samochody znając nas tylko z rekomendacji Fredrika i z rozmów telefonicznych i kontaktów mailowym. To oznaczało olbrzymie zaufanie, dla nas olbrzymią satysfakcję. Wiąże się z tym zabawna anegdota. Jonas Gunnerfeldt, uroczy i jak się później okazało szalenie dowcipny człowiek, zapytał Fredrika o możliwość restauracji swojego SAABa w Kańczudze. Nie mógł przywieźć auta, postanowił go wysłać. Nie znaliśmy się, mieliśmy tylko kontakt telefoniczny. W trakcie renowacji znalazłem SAABa 99 w Angelholm, w mieście, w którym mieszkał Jonas. Wtedy chciałem mieć 99-kę. Zadzwoniłem do niego (przecież mieliśmy rozliczenia związane z renowacją) z pytaniem, czy nie mógłby tej 99-ki kupić i wysłać do Polski. „Nie ma problema” – zawsze tak odpowiadał i tak zrobił. Po gotowe auto, po paru miesiącach przyjechał bardzo zestresowany. Oglądnął swoje auto, zobaczył stojącą 99-kę i wyraźnie się odprężył. Usiedliśmy przy kawie, wyjął pieniądze, które miał schowane głęboko „za pazuchą” i powiedział: wiesz Tadeusz, bałem się, że moja mama ma rację. O co chodzi, spytałem. Opowiedział: moja mama mieszka naprzeciw mnie. Gdy wysłałem moje auto do Polski, mama zapytała: Jonas, gdzie jest twoje auto? Odpowiedziałem, że wysłałem do restauracji. Gdzie go wysłałeś Jonas? Do Polski. Do kogo? Do warsztatu, Fredrik mi polecił. Znasz ich? Nie. Oj Jonas, to już chyba nie masz auta. Gdy kupiłem 99-kę mama spytała: Jonas, to twoje auto? Nie mamo. A czyje? Kupiłem go dla warsztatu w Polsce, to będzie w rozliczeniu. Następnego dnia po wysłaniu auta do Polski mama spytała: Jonas, gdzie jest 99-ka. Wysłałem ją do Polski, mamo. Jonas, ty ich znasz? Nie. Oj, Jonas, to chyba już nie masz dwóch aut…” Opowiadał to zabawnie, śmiejąc się serdecznie, Kamień z serca spadł mu z hukiem. A my uświadomiliśmy sobie, jak wielkim zaufaniem nas obdarzył.
Niezapomnianą przygodę przeżyłem decydując się na zakup auta w Kirunie. Piękna, w kultowym, zielonym (rajdowe auta z 76 roku) kolorze opal green 96-ka, mały przebieg, świetny stan. Jak jej nie kupić? Popatrzyłem na mapę, a właściwie w tym przypadku na globus. Trochę daleko, ale co tam. Umówiłem wszystko przez telefon, zaplanowałem podróż. Jak zawsze: Gdańsk, prom, Sztokholm. A później pociąg do Kiruny. Z powrotem już SAABem do Trollhättan, na Festiwal SAABa. Stamtąd do Sztokholmu i na prom. Bagatela. Razem – tam i z powrotem ze 3 tysiące kilometrów. Na dworcu w Sztokholmie spotkałem się z Fredrikiem. Spytał: auto jest piękne, ale wiesz jak to jest daleko? Naprawdę tam jedziesz? No tak, odpowiedziałem. Jesteś szalony, ja tam jeszcze nie byłem, skwitował. Wygodne spanie w czyściutkim pociągu, komfortowa, długa podróż. Przyjechałem w południe, Szwed czekał na mnie na dworcu pięknym Volvo XC90 (to był 2003 rok), jak się umówiliśmy. Zabrał mnie do domu, pokazał auto – byłem zachwycony. Zaskoczył mnie: wiesz, myślałem, ze żartujesz przez telefon. Z południa Polski do Kiruny po SAABa 96? Sprzedam Ci go taniej. Wygrałem w Lotto parę tygodni temu. Stąd takie Volvo, dlatego sprzedaję SAABa mojego teścia. Pokazał mi Kirunę i okolice. Czułem się jak w bajce. Co za urok natury. Jaki zapach lasu. Niepowtarzalne! Przed wyjazdem dopilnował, żebym zatankował „po korek” SAABa. Następną stację będziesz miał za 230 kilometrów, powiedział. Pojechałem zauroczony, szczęśliwy. Bez mniejszego niepokoju. Nie miałem żadnych narzędzi, ale przecież SAABy się nie psuje! Doskonała, zupełnie pusta droga. W aucie, ale w absolutnym kontakcie z naturą. Las, las, jeziorka, parkingi z ławeczkami na spokojną kawę z termosu. Pusto. Nikogo. Zatrzymałem się na kole podbiegunowym. Byłem sam, w ciszy, otoczony magią tego specjalnego miejsca na ziemi. Piłem kawę myśląc o tym, że muszę tutaj kiedyś wrócić. Przez cały ten czas mojej zadumy, zauroczenia, nie zakłócił mi spokoju i ciszy ani jeden przejeżdżający samochód. Zrobić ci zdjęcie? Spytała urodziwa dziewczyna o specyficznych, lapońskich rysach sprzedająca pamiątki. Tak, proszę... Pojechałem dalej przez dziesiątki kilometrów nie mijając się z nikim. Po drodze chciałem oglądnąć dwusuwową 96-kę. Zobaczyłem i kupiłem. Jak ją zawieźć do portu? 900 kilometrów! Byłem pewien, że któryś z przyjaciół mi pomoże. Tak się też stało. Jechałem do Trollhättan „w dzień”. Był czerwiec, słońce nie zachodziło. Niesamowite wrażenie. Słońce. Spać po drodze? Nie, bo jak w takim słońcu? Przemierzałem urzekające drogi przez środek Szwecji zahipnotyzowany widokami, zapachem, naturą. W Trollhättan auto zrobiło furorę. Nie chciałem go jednak sprzedać, mimo kuszących ofert. Takie wspomnienia... Nie sprzedam ich w Szwecji, zawiozę do Polski.
Na tym moim pierwszym Festiwalu SAABa, właśnie w Trollhättan, poznałem Erika Carlssona. Ręce mi drżały, gdy Fredrik przedstawiał mnie Erikowi, opowiadając i Polaku zakochanym w SAABach, o moich szaleństwach, o klubie, o Kańczudze. Erik zadumał się. Później zaczął wspominać Polskę. „Cakopane”… Rajd Polski. Syreny. Poczułem się szczęśliwy. Mój idol z młodzieńczych lat okazał się być tak normalnym, cudownym człowiekiem…
Zima na północy Szwecji jest fascynująca. Zakochany w Szwecji marzyłem o zimowej wyprawie na północ . Uradowałem się, gdy w grudniu 2010 roku zadzwonił do mnie Fredrik z zaproszeniem na Kalldrage Rally w lutym, w środku szwedzkiej zimy. Wiesz, to taki mały rajd w okolicach Umea, typowe drogi północnej Szwecji, w lecie szutrowe, w zimie – zależy od pogody. Część uczestników przyjeżdża na relaks, inni by pościgać się po śnieżnych drogach. Peter pożycza ci swoje Monte Carlo ubrane w opony z kolcami. Musisz przyjechać, pobawić się, odpocząć, powiedział. Trudno było nie skorzystać z takiego zaproszenia. Pojechałem z Ewą w roli pilota. Ewa dołączyła do nas w 2007 roku. Poznaliśmy się w czasie Rajdu Rzeszowskiego. Już podczas pierwszej rozmowy, w której z mojej strony było sporo na temat starych SAABów (bo jakże by inaczej) zaskoczyła mnie mówiąc coś na temat UrSAABa. Zrozumiałem, że dziewczyna „czuje to coś, co tygrysy lubią najbardziej” i od tego czasu nasze SAABowe przejażdżki odbywały się nie w dwa, ale w trzy auta. Milej i raźniej. Umea przywitała nas 30-sto stopniowym mrozem i bezchmurnym niebem. Zabawa była świetna. Drogi idealnie białe, ubity śnieg, śnieżne bandy, o które można się czasami „opierać”, wyścig na krętym torze wytyczonym przez pług na zamarzniętym jeziorze. Drzewa w słońcu i szadzi wyglądały jakby były wysadzane brylantami. W południe, podczas przerwy Ewa i Gerda zobaczyły, że mają opalone twarze. Po przerwie pojechaliśmy dalej. Słońce było coraz niżej, zrobiło się chłodniej. Czułem, że jest ślisko, ale bawiłem się jadąc „bokami” po krętej drodze z wysokimi bandami ze śniegu. Nagle Ewa, która miała założone okulary przeciwsłoneczne powiedziała: Tadeusz, lód! Gdzie lód? – spytałem, wchodząc w ciasny lewy zakręt. Na całej drodze – powiedziała zupełnie spokojnie. Za tym zakrętem było 50-60 metrów prostej i skrzyżowanie z prostopadłą drogą, gdzie mieliśmy pojechać w lewo. Próbowałem hamować, żadnego efektu, oprzeć się o bandę – twarda, zmrożona. W dodatku na środku skrzyżowania stał Peter swoim czerwonym Sportem! Nie chciałem uderzyć w Petera, nie chciałem też przodem wylecieć z drogi. Obróciłem auto i wylecieliśmy tyłem wpadając w śnieżny puch, który sięgał powyżej bocznych szyb, nie uszkadzając nadwozia. Nie widziałem cząsteczek lodu na drodze, widziała je Ewa, bo miała okulary. Zrozumiałem to, o czym słyszałem, czytałem. Skandynawowie „czytają” z koloru śniegu. Przy takiej pogodzie, po południu, kiedy słońce zachodzi, robi się potwornie ślisko, a kolor śniegu na drodze jest inny, bardziej niebieski. I Fredrik, i Peter też mieli trudności z dohamowaniem do tego zakrętu, skrzyżowania. Dlatego Peter stał na środku drogi. Po powrocie do Sztokholmu Fredrik i Anna, żona Petera solidnie zmyli Peterowi głowę za dobór opon z kolcami dla mnie. On miał inne, z większą ilością, inną długością kolców. „Przecież na regałach jest parę różnych kompletów” mówiła Anna. Szkoda mi było, że nie dojechaliśmy do mety, a było bardzo blisko. Jedyną satysfakcję przyniosły mi pochwały za obrócenie auta. Fredrik mówił: wiesz, że większość trzymała by hamulec do końca… Z tej wyprawy pozostały na zawsze nowe doświadczenia, a także niezapomniane widoki z przepięknej, zmrożonej, brylantowo połyskującej, śnieżno białej, idealnie czystej północy Szwecji.
Magiczny czas.
„Podwórko” w Kańczudze, samochody, pasja. Poszerzający się krąg przyjaciół. Uznawani powszechnie za „zimnych” Skandynawowie otwierali swoje serca przyjeżdżając najpierw do Kańczugi, później na organizowane przez Krzysztofa zloty w Mosinie, do Rzeszowa na małe „rajdowanie”. Fredrik Ekendahl, Peter Svensson, Torbjorn Karlsson, Mats Lenngren, Bo Pettersson, Ake Gevelin, Lars Mortensson, Norwegowie, Finowie, którzy przyjechali ze swoimi SAABami do Polski pokochali klimat, ciepło, jakim ze słowiańską serdecznością byli wszędzie przyjmowani. Ted Stockhaus i Anders Norell poślubili polskie dziewczyny. Mosina „przebiła” wszystkie europejskie zloty SAABa. Każdy, kto ma klasyka chce tam być. To jest prawdziwe spotkanie, to jest wydarzenie. A przecież tak nieśmiało, tak po cichutku, bez niepotrzebnego „zadęcia”. Krzysztof zaprzyjaźnił się z Erikiem Carlssonem, sławny Erik, Mr. SAAB utrzymuje serdeczny kontakt z klubem poprzez Krzysztofa, przyjeżdża do Mosiny z nieukrywaną radością. Mówi, że pamięta nas wszystkich i w to wierzę. Marek, który nie lubi naszych „usportowionych” SAABów ( ma poniekąd rację, powinno być jak w oryginale, a przecież oryginalnej „rajdówki” nie da się zbudować) fotografował wszystko. Bez jego fotografii wiele rzeczy poszłoby w niepamięć. No i ten skandynawski spokój w każdej rozmowie…
Opowiedziałem historię naszego klubu, nasze wspomnienia, spotkania, wyjazdy, rozmowy, przyjaźnie, opowiedziałem, jacy są ci, którzy odnaleźli w SAABie duszę, mojemu znajomemu. W dzisiejszym świecie to się nie może zdarzyć – odparł. Wiem, ale to jest ta przedziwna moc, magiczna moc. Magia SAABa, powiedziałem.
Tadeusz Kwiatek